Środa 22. czerwca zapowiadała się hitem pogodowym na długi przelot. Dzień wcześniej wszystko wskazywało, że będzie można zbliżyć się do zaczarowanej odległości 1000 kilometrów. Po gruntownej analizie prognoz i dostępności przestrzeni powietrznej koncentrowałem się na trasie dalej na wschód a krócej na zachód. Przeszkodą były strefy TSA 05 GOLF i FOXTROT, które były zajęte ale jak się później okazało mogłem do nich wlecieć na łączności – podziękowania dla Rafała za kontakt z wojskiem i załatwienie przepustki wlotowej 🙂
Wczesnym porankiem sprawdzam prognozy i ku zaskoczeniu ulegają znacznemu pogorszeniu. Wyjazd do Rudnik, pełne cienkie zachmurzenie od trawersu Piotrkowa Trybunalskiego i telefon od Andrzeja Czopa z informacją o popsutym gradiencie i tendencji do rozlewania. Trudno, co wyjdzie zobaczymy – dzień jest długi, Diana lata szybko i można nadrobić w lepszym oknie pogodowym fragmenty złej pogody. Optymizm pozostaje więc po szybkim zmontowaniu i kilku sztuczek w trakcie przygotowań Diany (woda, taśmy, zaciągnięcie na start, odstawienie przyczepy i auta, potwierdzenie zaplanowanej trasy, uzgodnienie z pilotem holówki czasu najwcześniejszego prawdopodobnego startu) jestem w pełni gotowy o godzinie 8.30. Startujemy około godziny 10.00 – hol na 1100 metrów nad CU o podstawach 700 metrów AGL. Po odejściu pogoda bardzo niepewna. Do Kielc CU na błękicie, do trawersu Opatowa już pod warstwowym a dalej w kierunku Sandomierza bezchmurne okno. Przed Sandomierzem mam 500 metrów i spędzam około 20 minut żeby odrobić w czymkolwiek wysokość pod pierwszymi CU z podstawami do 1000 metrów AGL tak aby dalej wejść nad Lasy Janowskie pod lepsze CU. Trudno utrzymać noszenie więc stopniowo pozbywam się całego balastu i lecę dalej na pusto. Znajome głosy ze Stalowej Woli przekazują informację o bardzo słabej termice nad lasami – 0,8 m/sek i porwanymi noszeniami. Dolatuję nad las i bez „miodu” – chmury oszukują. Lecę dalej i bardzo słabo – ratuję się po północnej stronie lotniska z 450 metrów. W kierunku zachodnim pogoda bez zmian ostatnie CU nad Sandomierzem. Czas ucieka więc podejmuję decyzję o powrocie. Żegnam przyjaciół z Turbi i lecę w „nieznane” warunki na powrocie. Przy Sandomierzu dokręcam w niemrawych noszeniach wysokość do maksymalnie 1300 metrów (wcześniej od momentu startu przemieszczałem się średnio w przedziale pomiędzy 800 do 1200 metrów maksymalnie). Po kilku połączeniach dolatuję na prawo od trasy do Gór Świętokrzyskich – po kresce jest „porozlewane”. Widzialność spada i trudno określić czy lecę właściwie. Szczęśliwie łapię komin 25 kilometrów przed Kielcami i mam dolot do Masłowa. Lecę pod cieniem od górnego pokrycia i pod starymi podstawami dokręcam w szczątkowych noszeniach. Dalej na na zachód więcej słońca i od południowego trawersu Masłowa łapię dobry komin (2 m/sek) i dokręcam do podstawy 1400 metrów. Dalej lepsze okno pogodowe, więc spokojnie przemieszczam się w kierunku Rudnik. W międzyczasie przez zestaw głośnomówiący w telefonie od Andrzeja Czopa otrzymuję informacje pogodowe potwierdzające sytuację meteo. Lecę przez chwilę po szlaku. Zapas wysokości i lepsze połączenia pozwalają dolecieć pod Kłobuck po czym zawracam lekko na północ pod kolejne dobrze ustawione CU i po doskonałości dolatuję nad lotnisko. Lot był dość wymagający, więc zaliczone 500 kilometrów w słabej pogodzie pozwoliło mi poznać taktykę lotu pustą, bardzo lekką Dianą. Dzień mimo licznych komplikacji w pogodzie uważam za udany 🙂